Do porannej kawusi włączyłam sobie
<kryptoreklama>TVN24, </kryptoreklama> a tam o tym, co się
wydarzyło w Małopolsce, czyli moim najbliższym sąsiedztwie. Przejechało przez nią czterech jeźdźców apokalipsy - Ulewa, Grad, Powódź i Trąba Powietrzna.
No i tak sobie myślę, że jak zawsze mądry Polak po
szkodzie, bo teraz wszyscy pokrzywdzeni załamują ręce i zastanawiają się, czy gmina
pomoże. A można było pomyśleć wcześniej profilaktycznie, ubezpieczyć się i mieć
gminę w wysokim poważaniu.
Oczywiście większość z Was nawymyśla mi teraz, że jestem
zimnym, wyrachowanym, materialistycznym, typowym agentem ubezpieczeniowym,
który chciałby zedrzeć kasę z biednych ludzi.
Otóż ja Wam odpowiadam, że nie jestem.
Prawdziwy agent ubezpieczeniowy ma na względzie przede
wszystkim dobro swojego klienta, a dopiero później wysokość składki, która i
tak nie idzie do jego kieszeni, tylko na wypłaty odszkodowań. To my wiemy najlepiej,
co się może stać i jak bezsensowne, żeby nie powiedzieć idiotyczne, jest stwierdzenie używane przez większość
ludzi „ale mnie się to nie przydarzy”. Wszystko się może przydarzyć każdemu. Pogoda nie jest tą dziedziną, którą w
najmniejszym stopniu da się przewidzieć i opanować.
Składka ? Za powiedzmy sumę ubezpieczenia budynku w
wysokości 1 000 000 zł i ruchomości domowych na 500 000 zł (w
tym wszystkiego, co jest na działce wokół domu) przy dobrych wiatrach wychodzi
niecały 1000 zł rocznie. Dostać półtora miliona za tysiąc, to chyba nie jest
najgorsza inwestycja wszechczasów ?
I oprócz tego, że ubezpieczenie takie pokrywa straty
powstałe w wyniku deszczu, opadów gradu, uderzenia pioruna, wichury, czy trąby
powietrznej (mówię tylko o zjawiskach pogodowych, bo oprócz tego zakres
obejmuje mnóstwo innych), to jeszcze wliczone są w ten jeden tysiąc koszty akcji ratowniczej, zakwaterowania zastępczego!,
porządkowania po szkodzie, wywozu zniszczonego mienia, osuszania etc.
Chyba przyznacie sami,
że przy takim zabezpieczeniu do szoku wywołanego obudzeniem się w domu bez dachu,
nie dochodzi kolejny związany z istotnymi kwestiami: „skąd wziąć pieniądze na
odbudowę?” i „gdzie my się teraz podziejemy?”. Do ubezpieczenia się nikt Was nie zmusi,
chociaż chyba czasami by trzeba, żebyście się przekonali, ile dodatkowego
spokoju to daje.
Wracając jeszcze do kwestii agenta-krwiopijcy.
Tak, pewnie jak w każdym zawodzie, i tutaj znajdą się ludzie
ukierunkowani jedynie na zysk z prowizji. Powszechnej opinii o nas nie
przysługują się też choćby amerykańskie produkcje filmowe, gdzie agent
ubezpieczeniowy jest najgorszą z form życia.
Ale nie wszyscy agenci i nie wszystkie towarzystwa są takie.
Może to ja mam jakieś wyjątkowe szczęście, że dobrze trafiłam. Po pierwsze
wybrałam Allianz, bo działa na świecie od ponad wieku, poza bardziej
skomplikowanymi sytuacjami od razu wypłaca to co się należy bez mrugnięcia
powieką (dlatego co roku dostaje Złoty Zderzak) i jest solidną niemiecką firmą
(wykazałam brak patriotyzmu). Dlatego między innymi nie zobaczycie naszych
reklam w TV, bo zamiast wydawać kasę na bzdury Towarzystwo ładuje ją w bardziej
szczytne cele, jak na przykład wspieranie polskich projektów naukowych, rozwój
teatrów, czy pomoc młodym sportowcom (pomagał w początkach kariery Robertowi
Kubicy).
Po drugie (i chyba najważniejsze) – dołączyłam do Agencji
Beata Milczanowska, w której ludzie są normalni, nikt nikomu świni nie
podkłada, wszyscy sobie pomagają (mimo, że przecież stanowimy dla siebie swoistą
konkurencję), każdy się uśmiecha, a średnia IQ znajduje się gdzieś na wysokości
czubka Petronas Tower w Kuala Lumpur. I mają jedną świętą zasadę – ochronić klienta
ode złego, bo to my jesteśmy dla Was, a nie Wy dla nas.
I wierzcie mi lub nie, ale to nie jest wazeliniarstwo i autoreklama
na siłę, tylko zwykła prawda J
Ufff, się rozpisałam. Jednak znieść nie mogę naszej dziwnej
narodowej mentalności – wiary w to, że nic się nie stanie i jakoś to będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz